"Płomień" Leonard Cohen
Rozmawiała: Olga Łozińska

   „Płomień” Leonarda Cohena to zapis rozrachunku ze śmiercią, ale nie chciałbym, żeby to odstraszało czytelników, bo obcowanie z tą poezją ma charakter kojący - mówi PAP Daniel Wyszogrodzki, tłumacz książki, która ukazała się 30 października w wydawnictwie Rebis.

PAP: Czy książka "Płomień" to testament Leonarda Cohena?

Daniel Wyszogrodzki: "Płomień" z pewnością jest jego testamentem. Poświęca w nim bardzo wiele miejsca odchodzeniu, umieraniu, łączeniu się z Bogiem, rozstawaniu się z życiem, z ludźmi. Robi to w sposób ulotny, mistyczny. Odkąd Cohen zszedł z góry Mount Baldy z klasztoru zen, w którym spędził wiele lat, stał się mistykiem, łącznikiem między naszym światem a wymiarem duchowym. Ta tematyka jest obecna w jego ostatniej książce i na ostatnich płytach. "Płomień" zawiera teksty z trzech ostatnich albumów Leonarda, jego późne wiersze, piosenki z ostatnich lat i po raz pierwszy publikowane fragmenty notatników Leonarda. W książce jest również twórczość artysty z kilku dekad, od lat 60. Redaktorzy - razem z Leonardem - z trzech tysięcy stron notatek wybrali kilkadziesiąt. Można się spodziewać, że w przyszłości ktoś przystąpi do redakcji kolejnych niewydanych do tej pory utworów. Cohen ma status idola - myślę, że w przyszłości będzie zapotrzebowanie na jego teksty. Adam Cohen, syn Leonarda i producent jego ostatniej płyty, już pracuje nad nagraniami, które w sposób śladowy, szczątkowy pozostawił ojciec. Przystąpiono do pracy, żeby stworzyć płytę pośmiertną.

PAP: Co jeszcze znajdziemy w "Płomieniu"?

Daniel Wyszogrodzki: W książce poza wierszami, piosenkami, notatkami jest bardzo wiele rysunków Cohena. Miał swój styl, w zabawny sposób rysował autoportrety, zwykle przed lustrem, bladym świtem. Opatrywał je w niesłychanie zabawnymi komentarzami. Tych autoportretów w książce jest ponad 70. Cohen w ostatnich latach zaczął się kojarzyć z własnym stylem graficznym. Na okładce widzimy jego rysunek, bardzo charakterystyczny. Jest to jedna z analogii między nim a Bobem Dylanem, który również jest interesującym artystą plastykiem. Prace Dylana są wystawiane w światowych galeriach i osiągają bardzo wysokie ceny.

Cohen w swojej twórczości sięga po kulturę europejską, po nasze dziedzictwo judeo-chrześcijańskie, odwołuje się do dziedzictwa antycznego, starożytnej Grecji, Starego i Nowego Testamentu. Bardzo ważna dla niego była też postać Jezusa. Myślę, że Leonard był nam szczególnie bliski, ponieważ dobrze go rozumieliśmy. Jego poezja trafia do nas, jest dla nas zrozumiała. Nie jest tak idiomatyczna jak teksty Boba Dylana, które są osadzone w mitologii delty Missisipi, nawiązują do bluesa, słowem - są bardzo amerykańskie. Myślę, że ta uniwersalność twórczości Cohena będzie kluczem do jego nieśmiertelności, jako poety i piosenkarza.

PAP: Wspomniał pan o pobycie Cohena w klasztorze zen. Jaki wpływ na twórczość Cohena i jego podejście do śmierci miał buddyzm?

Daniel Wyszogrodzki: W latach 90. Cohen oddalił się od świata. Spędził około pięciu lat na górze Baldy w towarzystwie swojego Roshiego (mistrz zen - PAP). Był jego kucharzem. Cohen stał się pustelnikiem. Mnisi zgodzili się, żeby miał swój keyboard, więc mógł grać i komponować. Cohen przez całe życie borykał się z depresją i jak sam mówił, nie mógł znaleźć właściwego leku. Nie pomagały pieniądze, sława, kobiety, alkohol, narkotyki. W klasztorze odnalazł ukojenie i spokój ducha. Z góry wrócił odmieniony. Widać to wyraźnie w jego twórczości. Stała się nie tylko bardziej dojrzała, ale bardziej interesująca. Pojawił się aspekt autoironii, dystansu do siebie. Cohen się okazał niezwykle zabawnym człowiekiem. W jego wczesnych utworach brakuje tego poczucia humoru, które pojawiło się po doświadczeniu zen. Myślę, że Cohen pogodził się ze światem, ze sobą, z Bogiem, nie miał już wielkich oczekiwań i nie spodziewał się, że na stare lata stanie się ponownie gwiazdorem, a jego twórczość nabierze zupełnie nowej energii.

PAP: 7 listopada mijają dwa lata od śmierci Cohena. Jaki jest świat sztuki bez niego?

Daniel Wyszogrodzki: Uboższy. Byłem w ubiegłym roku, w rocznicę śmierci Cohena, na jego grobie w Montrealu. Syn artysty zorganizował dzień wcześniej wielki koncert, na którym artyści śpiewali jego piosenki. Byli tam m.in. Sting, Elvis Costello, wielu kanadyjskich wykonawców. W koncercie uczestniczyło 20 tys. ludzi. Cohen stworzył utwory, po które ludzie będą sięgać. Niektóre z nich są zbyt osobiste, inne zbyt idiomatyczne i hermetyczne, ale napisał też wiele takich, które chyba zawsze będą w popularnym obiegu. Ktoś kiedyś powiedział, że nie może sobie wyobrazić świata, w którym nie ma piosenki "Suzanne". Cohen dokonał rzeczy niezwykłej: mówi się, że taką piosenkę jak "Suzanne", można napisać raz w życiu, a on napisał dwie. Drugą jest "Hallelujah", z późniejszego okresu. Nawet gdybyśmy nie wiem jak kochali jego największe hity, pamiętajmy, że ponad wielkimi przebojami są te dwa utwory absolutnie kanoniczne, które każdy zna, każdy słyszał, prawie każdy potrafi zagrać. "Hallelujah" rozbrzmiewa od północnej Kanady po bieszczadzkie ogniska.

PAP: Znał pan Cohena osobiście. Jak odczuł pan jego śmierć?

Daniel Wyszogrodzki: Ostatni raz widziałem się z Leonardem osobiście w Londynie, w 2014 r., dwa lata przed jego śmiercią, ale w 2016 r. przygotowywałem w Teatrze Starym w Lublinie spektakl, o którym wiedział i bardzo nas dopingował. To był spektakl "Boogie Street" oparty na tekstach z jego innej książki, "Księga tęsknoty", wydanej w Polsce w moim przekładzie. Występowali w nim Renata Przemyk i Wojciech Leonowicz jako muza i poeta. Podczas pracy nad przedstawieniem miałem stały kontakt z Leonardem. Zapraszaliśmy go na do Lublina. ale już wtedy był w bardzo złym stanie psychicznym i pisał, że żałuje, że nie może go zobaczyć. Premiera odbyła się pod koniec września, a Leonard zmarł na początku listopada. Był to ostatni i chyba jedyny projekt zagraniczny, któremu Cohen asystował w swoich ostatnich dniach życia.

PAP: W piosence "You Want it Darker" z jego ostatniej płyty śpiewał "Hineni, Hineni, I'm ready, my lord". Są to słowa zaczerpnięte Księgi Rodzaju, Abraham mówił do Boga "Oto jestem, Panie". Wydaje się, że Cohen był pogodzony ze śmiercią?

Daniel Wyszogrodzki: Myślę, że był całkowicie pogodzony ze śmiercią, dokonał rozrachunku ze sobą. Zapisem tego rozrachunku jest m.in. książka "Płomień", jego ostatnie piosenki i wiersze. W "Płomieniu" bardzo dużo pisze o śmierci, ale nie chciałbym, żeby to odstraszało czytelników, bo obcowanie z tą poezją ma charakter kojący. Przez Cohena przemawia mądrość, doświadczenie. W życiu prywatnym był taki, jak na scenie, nie było tam żadnej autokreacji. Kiedy Cohen mówił ze sceny do publiczności, uważnie dobierał słowa, mówił powoli i zawsze coś ważnego. Dokładnie taki sam był w kontakcie osobistym. Czy się z nim piło wino, czy rozmawiało przy kawie, czy podróżowało, bo byłem w trasie z Cohenem kilka razy, to był przez cały czas ten sam człowiek: mądry, skupiony, ważący słowo. Nie lubił gadaniny o niczym. To było piękne, a jednak swoje wypowiedzi przeplatał żartami i sarkastycznymi uwagami. I kiedy człowiek tak prawdziwy, mądry, tak oswojony z życiem, wiekowy dokonuje zapisu przejścia z tego świata na tamten (bo przecież te ostatnie wiersze i piosenki są pisane w pół drogi), możemy się z tego wiele nauczyć. Jego twórczość pomaga oswoić się ze śmiercią, co teraz - w czasie zaduszkowym - jest tym bardziej warte refleksji.