Obrzęd

tłumaczenie Maciej Karpiński

Kiedy klęczysz przede mną
i w obu dłoniach
trzymasz moją męskość niczym berło

Kiedy owijasz język
wokół bursztynowego klejnotu
i ponaglasz moje błogosławieństwo

Rozumiem owe rzymskie dziewice
które tańczyły wokół kamiennej kolumny
całując ją aż kamień stał się gorący

Klęcz miłości tysiąc stóp ode mnie
tak daleko że ledwo mogę widzieć twe usta i ręce
dopełniające obrzędu

Klęcz zanim runę na twe plecy
z pomrukiem bogów ze stropu
który zwalił Samson
 

Posiadając wszystko

tłumaczenie Maciej Karpiński

Na twoją cześć, rzekłem, będę wysławiał księżyc,
opowiadał kolor rzeki,
znajdę nazwy dla agonii
i ekstazy mew.

Ponieważ ty jesteś blisko
cokolwiek człowiek czyni, widzi,
sieje czy sadzi, jest blisko, należy do mnie
Mewy śpiewają, wolno wijąc się
na włóczniach wiatru;
stalowe wrota w górze rzeki;
most dzierżący w kamiennych palcach
jest zimny błyszczący naszyjnik z pereł

Gałęzie przybrzeżnych drzew
jak drżące wykresy fal
przyzywają księżyc na pomoc,
aby wydrzeć ciemnemu niebu
swoje gwałtowne podróże,
lecz niebo nie odpowiada.
Gałęzie pozwalają dźwięczeć
dalekim wiatrom.

Swoim ciałem i głosem
mówisz za wszystko.
Odarłaś mnie z mojej obcości.
Uczyniłaś mnie jednością
z korzeniem, mewą i kamieniem
i ponieważ śpię tak blisko ciebie
nie mogę ich objąć,
ani osobno wyznać im mej miłości.
Martwisz się, że odejdę.
Nie odejdę od ciebie.
Tylko obcy wędrują.
Posiadając wszystko,
nie mam dokąd pójść.
 

Mam dwa kawałki mydła

tłumaczenie Maciej Zembaty

Mam dwa kawałki mydła
o migdałowym zapachu,
jeden dla ciebie a drugi dla mnie.
Napełnij wannę,
umyjemy się nawzajem

Nie mam pieniędzy,
zamordowałem sprzedawcę mydła

A oto naczynie z oliwą,
zupełnie jak w Biblii.
Chodź do mnie,
namaszczę twoje ciało

Nie mam pieniędzy,
zamordowałem sprzedawcę oliwy.

Spójrz przez okno
na ludzi i na sklepy.
Powiedz na co masz ochotę,
będziesz to miała za godzinę

Nie mam pieniędzy,
nie mam pieniędzy.
 

Letnie haiku dla Franka i Marian Scott

tłumaczenie Maciej Zembaty

Cisza
i głęboka cisza
gdy świerszcze
wahają się
 

Prezent

tłumaczenie Maciej Karpiński

Mówisz mi że cisza
bliższa jest uspokojenia niż wiersze
ale jeśli w prezencie
dam ci ciszę
(bo ja znam ciszę)
powiesz:
               To nie jest cisza
               to nowy wiersz
i oddasz mi ją z powrotem
 

Zastanawiam się, ilu ludzi w tym mieście

tłumaczenie Maciej Karpiński

Zastanawiam się, ilu ludzi w tym mieście
Mieszka w wynajętych pokojach.
Późno w nocy, kiedy patrzę na domy,
Zdaje mi się, że widzę twarz w każdym oknie,
Patrzącą na mnie.
I kiedy się odwracam,
Ciekaw jestem, jak wielu wraca do swych stołów
I zapisuje to.
 

Są ludzie

tłumaczenie Maciej Karpiński

Są ludzie,
którzy powinni mieć góry,
aby ich imiona przetrwały w czasie.

Groby nie są dość wysokie,
ani zielone,
a synowie odchodzą tak daleko,
że tracą z oczu pięść,
którą na zawsze pozostanie ręka ich ojca

Miałem przyjaciela:
żył i umarł w wielkiej ciszy
i z dostojeństwem,
nie zostawił po sobie książki,
syna, ni kochanki, by go opłakali.

Nie, ja nie śpiewam żałobnej pieśni,
tylko nazywam górę,
po której kroczę,
pełną zapachów, ciemną, miękko białą
poniżej granicy chmur.
Nazywam tę górę jego imieniem.
 

Geniusz

tłumaczenie Maciej Karpiński i Maciej Zembaty

Dla ciebie
stanę się Żydem z Getta
i zatańczę
włożę białe pończochy
na moje powykręcane członki
i zatruję studnie
w całym mieście

Dla ciebie
stanę się Żydem odstępcą
wyjawię hiszpańskiemu księdzu
krwawe zaklęcia
Talmudu
i powiem gdzie są ukryte
kości dziecka

Dla ciebie
stanę się Żydem bankierem
doprowadzę do ruiny
dumnego starego króla
miłośnika łowów
i zakończę na nim dynastię

Dla ciebie
stanę się Żydem z Broadwayu
w teatrach będę płakał
na wspomnienie matki
i sprzedawał przeceniony towar
spod lady

Dla ciebie
stanę się Żydem lekarzem
i po wszystkich
śmietnikach
będę szukał napletków
by je przyszyć z powrotem

Dla ciebie
stanę się Żydem z Dachau
będę leżał w wapnie
z powykręcanymi członkami
spuchniętymi z bólu
którego nikt nie pojmie
 

Masz kochanków

tłumaczenie Maciej Karpiński

Masz kochanków,
są bezimienni, swoje życiorysy mają tylko dla siebie,
poza tym masz pokój, łóżko i okna.
Załóżmy, że to rytuał.
Pościel łóżko, pogrzeb kochanków, zasłoń okna,
niech żyją w tym domu przez jedno lub dwa pokolenia.
Nikt nie ośmieli się ich niepokoić.
Sąsiedzi przemykają się korytarzem, mijając zamknięte drzwi,
nasłuchują dźwięków, westchnień, pieśni:
nic nie słychać, nawet oddechu.
Lecz ty wiesz, że oni nie umarli,
czujesz obecność ich intensywnej miłości.
Twoje dzieci dorosły, opuściły cię,
zostały żołnierzami i dżokejami.
Twój przyjaciel umarł po życiu wypełnionym służbą.
Kto cię jeszcze zna ? Kto o tobie pamięta ?
Ale w twoim domu rytuał trwa:
jest nieskończony, domaga się coraz więcej uczestników.
Pewnego dnia otwierają się drzwi do komnaty kochanków.
Pokój zamienił się w bujny ogród
pełen kolorów, zapachów, dźwięków jakich nigdy nie znałaś.
Łóżko jest gładkie jak hostia słońca,
stoi samotnie pośrodku ogrodu.
Na łóżku kochankowie z wolna, rozważnie, w ciszy
dopełniają aktu miłości.
Oczy mają zamknięte
tak mocno, jakby na ich powiekach leżały ciężkie monety.
Ich usta zsiniały i dawnych i nowych ukąszeń.
Jej włosy i jego broda są beznadziejnie splątane.
Kiedy on przybliża usta do jej ramienia,
ona nie wie, czy jej ramie
daje czy otrzymuje pocałunek.
Całe jej ciało stało się ustami.
On przesuwa palcami po jej brzuchu,
czując pieszczotę na swoim.
Ona przytula go mocniej, jej ramiona ciasno go oplatają,
całuje rękę tuż obok swej twarzy.
To jest jej ręka lub jego, to nie ma znaczenia,
jest jeszcze tyle pocałunków.
Stoisz nad łóżkiem, płacząc ze szczęścia,
ostrożnie zsuwasz prześcieradła,
z wolno poruszających się ciał.
Twoje oczy są pełne łez, ledwo rozróżniasz kochanków.
Rozbierając się śpiewasz, twój głos brzmi cudownie
albowiem teraz już wiesz, że to pierwszy ludzki głos
słyszany w tym pokoju.
Z odrzuconych ubrań wyrasta winorośl.
Wspinasz się na łóżko i odzyskujesz ciało.
Pozwalasz swoim oczom zamknąć się na zawsze.
Pogrążasz się we własnych objęciach.
I tylko w jednej chwili bólu czy wahania
zdumiewasz się, jak wielkie tłumy spoczywają obok twego ciała,
lecz usta całują, a ręka uspokaja tę chwilę.
 

Nie marnowałem czasu...

tłumaczenie Maciej Karpiński i Maciej Zembaty

Nie marnowałem czasu w klasztorach Europy
i odkryłem wśród wysokich traw grobowce rycerzy
którzy padli tak pięknie jak opowiadają ich ballady
nie rozgarnąłem trawy na grobach
celowo pozwoliłem im zarastać.

Nie pozwoliłem mej myśli czekać i przemierzać
tych wielkich odległości
między ośnieżonymi górami i rybakami
jak księżyc
albo muszla w falującej wodzie.

Nie wytrzymałem oddechu
by móc usłyszeć oddech Boga
nie zwalniałem sztucznie bicia serca
ani nie pragnąłem wizji.
Chociaż obserwowałem ją często
nie zmieniłem się w czaplę i nie zostawiłem swego ciała na brzegu
nie zmieniłem się w świetlistego pstrąga
i nie zostawiłem swego ciała w powietrzu.

Nie czciłem ran i relikwii
ani żelaznych grzebieni
ani ciał spowitych w całuny i spalonych.
Od dziesięciu tysięcy lat nie byłem szczęśliwy.
W dzień śmieję się a w nocy śpię.
Moi ulubieni kucharze przygotowują mi posiłki
moje ciało samo się oczyszcza i naprawia
i robota idzie mi dobrze.
 

Pieśń rogacza

tłumaczenie Maciej Karpiński i Maciej Zembaty

Jeżeli to wygląda na wiersz
będzie lepiej, jeżeli cię od razu uprzedzę,
że to nie jest wiersz.
Nie chcę wszystkiego obracać w poezję.
Wiem, że to także jej wina,
ale nie o to mi teraz chodzi.
To jest sprawa między tobą a mną.
Osobiście pluję na to, które z was zaczęło,
choć prawdę mówiąc nawet śliny szkoda.
Ale w takiej sytuacji mężczyzna musi zareagować.
Tak czy inaczej wlałeś w nią pięć dużych piw,
zabrałeś ją do siebie, nastawiłeś odpowiednią muzykę,
i w godzinę lub dwie było po wszystkim.
Ja wiem co to jest namiętność i lojalność,
ale w waszym wypadku nie ma o tym mowy.
No chyba trochę przesadziłem,
namiętność była,
a może nawet mieliście jakieś skrupuły,
ale przede wszystkim chodziło o zrobienie rogacza z Leonarda Cohena
Do diabła, powinienem skierować to do was obojga,
ale nie mam czasu, żeby pisać jeszcze raz.
Muszę się modlić.
Muszę czekać przy oknie.
Powtarzam: chodziło o zrobienie rogacza z Leonarda Cohena
Ta linijka mi się podoba, bo jest w niej moje nazwisko.
A najbardziej doprowadza mnie do szału to,
że właściwie wszystko jest jak było:
jestem wciąż czymś w rodzaju przyjaciela,
jestem wciąż czymś w rodzaju kochanka.
Ale już nie na długo
i właśnie w tej sprawie do was piszę.
Bo naprawdę zacząłem zmieniać się w złoto, zmieniać się w złoto.

To podobno trwa długo
i nie następuje od razu.
W związku z tym niniejszym zawiadamiam,
że na razie zmieniłem się w glinę.
 

Ostatni taniec "Pod czterema miedziakami"

tłumaczenie Witold Turant

Laytonie, kiedy tańczymy nasz freilach
pod widmową chustką
rabini cudotwórcy z Pragi i Wilna
odzyskują swe trony obsypane trocinami
anioły i ludzie uśpieni tak długo
w zimnych pałacach niewiary
zbierają się w obwieszonych kiełbasami kuchniach
by wspaniale się sprzeczać i rozprawiać
o dźwiękach Niewysłowionego Imienia.

Laytonie, przyjacielu mój Lazarowiczu,
żaden Żyd jeszcze nie przepadł
gdy my dwaj tańczymy radośnie
w tej francuskiej prowincji
o całe połacie zimna i oceanu na zachód od świątyni
śnieg spłynął na gałązki
jak zabroniona w szabas manna;
powiadam - żaden Żyd jeszcze nie przepadł
gdy powiewamy chustką
aż staje się płonącym obłokiem
i mierzymy całe niebiosa
naszymi kłującymi kciukami.

Rebie Izraelu Lazarowiczu,
ty zły Rumunie, masz rację !
Kogo obchodzi czy
Mesjasz jest czy nie jest Litwakiem ?
Co do cyników
takich jak my jeszcze wczoraj,
pozwól im kroczyć z nami lub gnić
w całunach utkanych z logiki.
Wznieśliśmy najbielszą z flag,
a oto poobijany kubek wina naszych ojców
oto muzyka
aż do brzasku, a poranne modlitwy
znów ukołyszą nas do snu,
nas, którzy tańczymy tak pięknie
choć wiemy, że freilach ma swój kres.
 

Dla Anny

tłumaczenie Piotr Bratkowski

Z odejściem Anny,
czyje oczy porównać
z porannym słońcem ?
Nie żebym dawniej porównywał
Lecz porównuję
Teraz kiedy odeszła